Hitler nie spodziewał się, że wszystko pójdzie nie tak. Historyk opisał jak doszło do klęski Niemców

Author
WP Ksiazki
Date

Na początku 1941 r. wojska niemieckie okupowały już niemal całą Europę. Hitler był przekonany, że lada dzień zwycięży.

A jednak pod koniec 1941 r. wszystko się zmieniło. Hitler podjął kilka ryzykownych decyzji, przede wszystkim napadł na ZSRR i pochopnie wypowiedział wojnę Stanom Zjednoczonym. Gdy Wielka Brytania zyskała potężnych sojuszników, los Niemiec został przypieczętowany – czekała je nieuchronna porażka.

Andrew Nagorski błyskotliwie ukazuje działania głównych postaci tego przełomowego roku, podkreślając, że właśnie wtedy rozpoczął się Holocaust i że rok ten był zapowiedzią powojennego podziału Europy skutkującego wybuchem zimnej wojny. Rok 1941 na zawsze zdefiniował nasz świat. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Rebis publikujemy wstęp książki "1941. Rok, w którym Niemcy przegrały wojnę".

Wstęp

28 czerwca 1940 r., niedługo po niemieckiej inwazji na Francję i kapitulacji tego kraju, Adolf Hitler po raz pierwszy i jedyny w życiu odwiedził Paryż. Podczas ledwie trzech godzin spędzonych przez niego we francuskiej stolicy nie zorganizowano defilady zwycięstwa. Oficjalnym powodem była obawa przed brytyjskim nalotem. Niemiecki przywódca podał jednak później inny powód: "Nie skończyliśmy jeszcze”.

Hitlerowskie Niemcy znajdowały się wówczas u szczytu potęgi. Rozebrały Czechosłowację, anektowały Austrię, podbiły Polskę, Danię, Norwegię, Holandię, Belgię i Luksemburg, kulminacją zaś było dające szczególną satysfakcję poniżenie Francji. Niemiecka machina wojenna wyglądała na niepowstrzymaną.

Mimo to Hitler rozumiał, że jego mesjański sen o nowym imperium germańskim jeszcze nie spełnił się całkowicie. Na jego drodze stało trzech przywódców. Winston Churchill, który w chwili upadku Francji zastąpił na stanowisku premiera Neville’a Chamberlaina, deklarował niezłomność i wolę walki Wielkiej Brytanii. Józef Stalin od podpisania niespełna rok wcześniej paktu niemiecko-radzieckiego był co prawda sojusznikiem, ale niepewnym – obaj tyrani nie ufali sobie i liczyli się z atakiem.

Po drugiej stronie Atlantyku prezydent Franklin D. Roosevelt obiecywał utrzymać Stany Zjednoczone poza konfliktem, jednak jego sympatia dla coraz bardziej osamotnionej Wielkiej Brytanii nie pozostawiała żadnych wątpliwości.

Zamiast więc wziąć udział w uroczystościach wojskowych w Paryżu, Hitler wykorzystał krótką wizytę do rzucenia okiem na pomniki kultury miasta.

W towarzystwie swego ulubionego architekta Alberta Speera i innych osób pojechał wprost do Opéra Garnier, gdzie portier oprowadził go po pustym, bogato zdobionym budynku. Według Speera "jego [Hitlera] oczy błyszczały ekstazą” z powodu piękna gmachu. Następnie niemiecka delegacja odwiedziła kościół de la Madeleine, Pola Elizejskie oraz Trocadéro, by ponownie zatrzymać się na chwilę, tym razem koło wieży Eiffla.

Najważniejszym punktem programu był jednak kościół Inwalidów, gdzie Hitler zatrzymał się przy grobie Napoleona. Pierre Huss z International News Service należał do niedużej grupy berlińskich korespondentów, którym pozwolono przy-glądać się tej scenie. Przywódca nazistów wydawał się pogrążony w myślach. "Złożył ramiona i mamrotał coś, czego nie słyszeliśmy”, wspominał Huss. "Jego usta ruszały się, jakby mówił do siebie. Raz czy dwa razy pokręcił głową”.

Hitler wyszedł "ze swego transu” i pochylił się nad balustradą, by spojrzeć na grobowiec Napoleona. "Napoleonie, mein lieber, oni popełnili wielki błąd”, powiedział. Huss przyznał: „Zadziwiło mnie to, stojącego naprzeciw żywego wodza i martwego cesarza”. Korespondent nie zrozumiał, co Hitler miał na myśli.

Niemiecki przywódca niezwłocznie jednak wyjaśnił zebranym: "Umieścili go w dole. Ludzie muszą patrzeć na trumnę będącą znacznie niżej. (…) Powinni patrzeć na Napoleona w górę, czuć się mali z powodu samych rozmiarów pomnika czy sarkofagu nad swymi głowami. Idąc ulicą, nie robi się wrażenia na ludziach stojących na dachach domów. Oni muszą spoglądać na coś nad sobą; musisz być w centrum uwagi, powyżej poziomu ich wzroku”.

Hitler stosował te same zasady sceniczne, które okazały się tak miażdżąco skuteczne podczas wieców w czasie jego marszu do władzy. Mówiąc o Napoleonie, miał też na myśli siebie. "Nigdy nie popełnię takiego błędu”, rzekł. "Wiem, jak utrzymać wpływ na ludzi, gdy już odejdę. Będę Führerem, na którego patrzą w górę, po czym idą do domu, by o nim mówić i go pamiętać. Moje życie nie skończy się wraz ze śmiercią. Przeciwnie, wówczas się rozpocznie”.

H.R. Knickerbocker, inny pracujący w Berlinie amerykański korespondent, pisał, że błędem byłoby ignorować analogie pomiędzy Napoleonem a Hitlerem. "Hitler jest najbliższą Napoleonowi postacią od czasów Napoleona”, stwierdził w swej książce Is Tomorrow Hitler’s? [Czy jutro należy do Hitlera?], wydanej w 1941 r. po powrocie z Niemiec. Zacytował w niej francuskiego pułkownika, który zachwycał się "cudownym wyczuciem czasu” Hitlera, i wyjaśniał amerykańskim czytelnikom, że sukcesy militarne niemieckiego przywódcy wynikały z tego, że miał on "zawsze rację”. Jakby łapiąc się na błędzie, Knickerbocker dodał zastrzeżenie: "No, prawie zawsze”.

Dla Hitlera jednak zastrzeżenia nie były potrzebne. Wieczorem, po powrocie z Paryża do kwatery polowej w jednej z wiosek północnej Francji, zaprosił Speera na kolację. "Czyż Paryż nie był piękny?”, rzekł.

"Ale Berlin musi być o wiele piękniejszy”. Następnie dodał spokojnie: "Dawniej często zastanawiałem się, czy nie zburzyć Paryża. Ale jak skończymy szybko w Berlinie, to Paryż będzie tylko jego cieniem. Dlaczegóż więc mielibyśmy go burzyć?”.

Choć Hitler wiedział, że nie osiągnął jeszcze totalnego zwycięstwa, dawał do zrozumienia, że jest ono bliskie, a zatem Speer musi zacząć przygotowania, które pozwolą uczynić ze stolicy miejsce godne nowego imperium i jego genialnego nowożytnego cesarza. Jak to ujął feldmarszałek Wilhelm Keitel po kampanii francuskiej, Hitler dowiódł, że jest "najwybitniejszym dowódcą wszech czasów”.

Do tego czasu, zdaniem szwajcarskiego psychiatry Carla Junga, Niemcy przekonali się, że Hitler jest ich mesjaszem lub co najmniej odpowiednikiem starotestamentowego proroka, który "zaprowadzi ich do Ziemi Obiecanej”. Dla rosnących rzesz jego wyznawców zwycięstwo nie było już kwestią "czy”, ale "kiedy”.

Konkurencyjna wizja zaczęła nabierać kształtu jeszcze przed wizytą Hitlera w Paryżu i jego powrotem do Berlina, gdzie powitano go owacjami, kwiatami i biciem w dzwony w całym mieście. Wizję tę pieczołowicie kreślił Churchill, początkowo w swych przemówieniach, później zaś we wspomnieniach.

Po upadku Francji i spektakularnej ewakuacji 338 tysięcy brytyjskich i sprzymierzonych żołnierzy z Dunkierki przez Royal Navy i flotyllę małych łódek premier porwał rodaków sławnym przemówieniem z 4 czerwca 1940 r. Wobec możliwości niemieckiej inwazji przyrzekał: "Będziemy bronić naszej wyspy za wszelką cenę, będziemy walczyć na plażach, będziemy walczyć na lądowiskach, będziemy walczyć na polach i na ulicach, nigdy się nie poddamy…”.

Jednak mimo tych wszystkich wyobrażeń wojny na lądzie kolejne bitwy miały zostać stoczone na angielskim niebie. Tam, w kampanii nazwanej bitwą o Anglię, Niemcy poniosły pierwszą porażkę. Luftwaffe nie zdołała rozbić Królewskich Sił Powietrznych, wspartych przez pilotów z Polski, Czechosłowacji i krajów Wspólnoty Narodów. Hitler nie zdołał zyskać przewagi w powietrzu niezbędnej do przeprowadzenia inwazji na wyspę.

"Od tej bitwy zależy przetrwanie cywilizacji chrześcijańskiej”, powiedział Churchill w Izbie Gmin 18 czerwca, wzywając rodaków i wszystkich, którzy pragnęli wyzwolenia swoich okupowanych krajów, by uczynili zeń "godzinę ich największej chwały”.

W wielu opisach wojny czas ten przedstawiany jest jako decydujący, oznaczający koniec pasma zwycięstw Hitlera i początek zmiany trendu, która miała doprowadzić do klęski Niemiec. "Wynik drugiej wojny światowej przesądzony został wcześnie – nie w maju 1945 r., ale po niespełna roku, w czerwcu 1940”, pisał niemiecki historyk Christian Hartmann. Jest to w pewnym stopniu prawda. Bitwa o Anglię była pierwszym punktem zwrotnym, ale na pewno nie decydującym o wyniku wojny.

Jednak choć Churchill podkreślał, że zawsze wierzył w zwycięstwo, nieobce były mu chwile zwątpienia. W prawie zapomnianych wspomnieniach jego ochroniarza, detektywa Scotland Yardu W.H. Thompsona, znaleźć można taki przypadek. Powracając ze spotkania z królem Jerzym VI w pałacu Buckingham 10 maja 1940 r., po rezygnacji Chamberlaina i początku niemieckiej inwazji na Francję, Churchill był jak nigdy przygnębiony.

– Wie pan, Thompson, po co jechałem do pałacu Buckingham? – zapytał.
Thompson odparł, że – jak sądzi – król "wreszcie” poprosił go o utworzenie nowego rządu.
– Szkoda tylko, że stanowiska nie zaoferowano panu w lepszych czasach, bo podjął się pan gigantycznego zadania – dodał.

Churchill odpowiedział ze łzami w oczach:
– Bóg jeden wie, jak wielkie to zadanie. Mam nadzieję, że nie jest za późno. Obawiam się jednak bardzo, że jest. Możemy tylko robić, co w naszej mocy.

W późniejszych wydarzeniach nie było niczego nieuniknionego. John Winant, który często podróżował do Londynu, a w 1941 r. miał zostać amerykańskim ambasadorem w Wielkiej Brytanii, stwierdził: "Nie można było mieszkać w Londynie w tych pierwszych latach i nie dostrzegać, jak wąski był margines przetrwania. Do klęski wystarczyłoby tylko kilka błędów. (…) W pierwszych latach wojny wielokrotnie czuło się, że czara się przepełni i będzie po wszystkim”.

Faktycznie, Joseph Kennedy, poprzednik Winanta na stanowisku ambasadora, nie tylko zalecał politykę appeasementu, ale głośno przewidywał, że Wielka Brytania nie wytrzyma niemieckiego naporu. Po upadku Polski we wrześniu 1939 r. Kennedy raportował, że wojskowi specjaliści nie dają Wielkiej Brytanii, wspieranej przez francuskich sojuszników, więcej szans, niż "mieliby Chińczycy”. Tak w Waszyngtonie, jak i w Londynie był on postrzegany jako "defetysta” i nieustannie przewidywał brytyjską klęskę nawet po powrocie do Stanów Zjednoczonych.

Inny ambasador w Londynie, dyplomata radziecki Iwan Majski napisał w swym dzienniku 20 maja 1940 r., gdy padała Francja: "Anglo-francuska burżuazyjna elita dostaje to, na co zasługuje. (…) Jesteśmy świadkami upadku wielkiej cywilizacji kapitalistycznej, upadku podobnego do upadku Imperium Rzymskiego”. Mimo dobrych kontaktów towarzyskich z wieloma czołowymi brytyjskimi oficjelami Majski rozkoszował się tym, co uznawał za sprawiedliwość wymierzoną Wielkiej Brytanii – a zatem i całemu światu kapitalistycznemu.

Jeśli chodzi o pokonaną Francję, to większość jej przywódców nie widziała wyboru poza przyjęciem zawieszenia broni, które oznaczało po prostu kapitulację. Nie tylko przewidywali oni, że Wielka Brytania pójdzie za ich przykładem, ale wręcz pragnęli tego. Francuski naczelny dowódca generał Maxime Weygand wygłosił ponure przewidywanie: "W ciągu trzech tygodni Anglia będzie miała ukręconą szyję jak kurczak”.

Nawet niektórzy najzagorzalsi zwolennicy Churchilla nie potrafili oprzeć się rozpaczy, gdy Niemcy błyskawicznie przetaczali się przez Francję. Konserwatywny deputowany Harold Nicolson umówił się z żoną, poetką i pisarką Vitą Sackville-West, na wspólne samobójstwo; zdobyli truciznę na wypadek schwytania przez niemieckich najeźdźców. W liście do Sackville-West Nicolson pisał, że nie lęka się takiej "honorowej śmierci”. Boi się natomiast "tortur i poniżenia”.

Churchill wkrótce zdołał podnieść na duchu Nicolsona i większość swoich rodaków, wspierany przez bohaterstwo i umiejętności pilotów, którzy zwyciężyli w bitwie o Anglię. Ich sukcesy wymusiły odłożenie we wrześniu na czas nieokreślony operacji "Seelöwe”, czyli niemieckiego planu inwazji na Wielką Brytanię.

Mimo to przez resztę 1940 r. sytuację można było określić jako nierównomierny impas. Anglia nie padła, jednak fale niemieckich bombowców prowadziły Blitz, zrzucając swój śmiercionośny ładunek na Londyn, Coventry i inne miasta. W bitwie o Atlantyk U-Booty i inne niemieckie okręty atakowały brytyjską żeglugę, starając się jak najbardziej odizolować wyspę stawiającą samotnie opór niemieckiej nawale. Na większej części kontynentu niepodzielnie rządzili nowi niemieccy panowie, rozpętując niewyobrażalny wcześniej terror celem podporządkowania sobie miejscowej ludności. Decydujące punkty zwrotne wciąż jeszcze nie nadeszły. Miały jednak nadejść w roku 1941.

To w tym właśnie roku wyznaczony miał zostać bieg wydarzeń prowadzący do ostatecznego zniszczenia Trzeciej Rzeszy. To w tym właśnie roku Niemcy miały przeprowadzić, jak to ujął niemiecki autor Joachim Käppner, atak na cały świat”. Przed końcem 1941 r.

Hitler popełnił niemal wszystkie możliwe błędy. Jego początkowe sukcesy w czasie operacji "Barbarossa”, czyli rozpoczętej w końcu czerwca inwazji na Związek Radziecki, przerwała pierwsza klęska niemieckiej armii na przedmieściach Moskwy. Sięgnięcie po masowe mordy i terror nie tylko w ramach pierwszej fazy Holokaustu, ale także wobec jeńców radzieckich i mieszkańców nowo podbitych terytoriów już zaczynało działać przeciwko niemu.

Przywódca, który najwyraźniej miał "zawsze rację”, jak ujął to wcześniej amerykański korespondent H.R. Knickerbocker, teraz katastrofalnie się mylił.

Co było przyczyną tej oszałamiającej odmiany w okresie zaledwie roku? Co opętało Hitlera, że szedł na coraz większe ryzyko, nieustannie podnosząc stawkę? Gdy stało się jasne, że Wielka Brytania nie znajdzie się wśród jego szybkich zdobyczy, zaryzykował próbę zadania szybkiego, nokautującego ciosu Związkowi Radzieckiemu. Gdy to zawiodło, nie tylko przyjął z radością japoński atak na Pearl Harbor 7 grudnia 1941 r., ale niezwłocznie wypowiedział wojnę Stanom Zjednoczonym, kładąc kres wysiłkom izolacjonistów, takich jak Charles Lindbergh i ruch America First, pragnących utrzymać swój kraj z dala od wojny. W wyniku tego Wielka Brytania Churchilla zyskała dwóch nowych, potężnych sojuszników: Związek Radziecki i Stany Zjednoczone.

Co też opanowało Hitlera, że wybrał politykę terroru i zniewolenia, gdy jego armie odnosiły początkowo sukcesy w zachodniej części Związku Radzieckiego, gdzie wielu radzieckich jeńców i miejscowa ludność z radością powitaliby każdego, kto obiecałby im wyzwolenie od tyranii Stalina? Kluczowym elementem polityki terroru był "Szoa przy użyciu kul” prowadzony przez Einsatzgruppen, specjalne oddziały mające rozstrzeliwać Żydów, Cyganów i innych "wrogów” nazistowskich rządów. Nie przypadkiem właśnie w roku 1941 rozpoczęto Holokaust, choć usprawnienia logistyczne uzgodniono dopiero na konferencji w Wannsee 20 stycznia 1942 r.

Dla obserwatorów z zewnątrz, a nawet dla niektórych członków wewnętrznego kręgu Hitlera jego działania w 1941 r. wyglądały na szaleństwo. Gdy patrzymy z perspektywy czasu, jest jasne, że wybrał on drogę, która prowadzić mogła jedynie do zniszczenia jego kraju, jego ruchu i jego samego. Jednak teoria o „oszalałym potworze” nie stanowi wystarczającego wyjaśnienia brzemiennego w skutki kursu, jaki wytyczył, ani też skali mordów popełnionych w jego imieniu. Nie wyjaśnia także roli alianckich przywódców, którzy skorzystali z jego najważniejszych błędów i uzgodnili strategię, która doprowadziła do zwycięstwa w 1945 r.

II wojna światowa była czymś znacznie więcej niż tylko starciem dwóch wrogich sojuszy politycznych i wojskowych. Była w swej istocie światowymi zmaganiami rozpętanymi przez człowieka i ruch, których ideologia rasowa i niezłomne przekonanie o własnej nieomylności zaprzeczały zdrowemu rozsądkowi. Napędzała ją wynaturzona logika oparta na światopoglądzie, który dla jego twórcy i oddanych zwolenników był całkowicie sensowny.

Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty pierwszy miał okazać się rokiem, w którym wojna przerodziła się w prawdziwie globalny konflikt, po czym Hitler odniósł w nim szereg imponujących zwycięstw, jednocześnie skazując Trzecią Rzeszę na porażkę. Jego działania sprawiły też, że mordercza polityka Trzeciej Rzeszy wymagała kolejnych ofiar aż do końca walk i pochłonęła ich miliony. Wreszcie, jego działania pozwoliły innemu masowemu mordercy, byłemu sojusznikowi Józefowi Stalinowi, określić kształt powojennego świata i podzielić Europę na dwa przeciwstawne obozy. Ten zimnowojenny podział pozostał zamrożony niemal pół wieku. Także on był spuścizną roku 1941.

Tu osobista uwaga. W ciągu wielu lat pracy w charakterze korespondenta zagranicznego "Newsweeka” w wielu miastach – w Bonn, Berlinie, Moskwie i Warszawie – II wojna światowa nigdy nie wydawała się czymś odległym i abstrakcyjnym. Jej spuścizna pozostaje źródłem nieustannych debat, a jej koszmary budzą nieustającą fascynację. Te ostatnie rodzą fundamentalne pytania nie tylko o to, jak komuś takiemu jak Hitler udało się zdobyć władzę, ale także o podstawy ludzkiej natury. W efekcie wszystkie napisane przeze mnie od tego czasu książki dotyczą różnych aspektów kariery Hitlera, wojny, Holokaustu oraz późniejszego poszukiwania sprawiedliwości.

Każdy z tych projektów, jak również moje wcześniejsze reportaże na najróżniejsze tematy pomogły mi zdobyć informacje i wywiady, z których korzystałem podczas pisania niniejszej książki. Zwłaszcza liczne wywiady przeprowadzone na potrzeby Największej bitwy, mojej książki o bitwie pod Moskwą, pomogły mi podkreślić kluczową różnicę pomiędzy Hitlerem a Stalinem w 1941 r. – podczas gdy megalomania Hitlera doprowadziła go w tym roku do mnożenia błędów, megalomania Stalina nie przeszkodziła mu w wytyczeniu bardziej przemyślanego kursu ocalenia kraju i władzy.

Upływ czasu sprawił, że wielu uczestników tych wydarzeń już z nami nie ma, co czyni moje wcześniejsze wywiady tym cenniejszymi. Nawet jednak obecnie zdołałem odszukać i porozmawiać z wieloma świadkami tamtych wydarzeń, do których nie udało mi się dotrzeć wcześniej. Jednocześnie literatura na temat II wojny światowej rosła, dzięki czemu mogłem skorzystać z najróżniejszych nowych badań i punktów widzenia.

Doświadczenia korespondenta zagranicznego w ostatnich latach zimnej wojny oraz tąpnięć prowadzących do upadku radzieckiego imperium skłoniły mnie do nieustannego powracania do głównego motywu: roli jednostek w historii. Historia wydaje się nieunikniona jedynie z perspektywy. W rzeczywistości kształtują ją wybory dokonywane przez politycznych przywódców i ich poddanych, przez ludzi wpływowych i przez dysydentów… niekiedy zaś także przez najczystszy przypadek.

Pisząc o współczesnych wydarzeniach i historii najnowszej, zawsze szukałem decydujących momentów, działań i decyzji, które doprowadziły do rezultatów obecnie uznawanych za oczywiste. Badanie tych chwil, zwłaszcza jeśli dotyczy motywacji głównych postaci, może rzucić nowe światło na wydarzenia często rozumiane jedynie po części.

W szerszych syntezach II wojny światowej znaczenie pojedynczego roku może być trudne do zauważenia. Niniejsza książka stanowi próbę zwrócenia szczególnej uwagi na znaczenie roku 1941.

Andrew Nagorski- (ur. 1947) studiował historię w Amherst College, pod koniec lat sześćdziesiątych był studentem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podczas kariery w "Newsweeku” kierował biurami w Hongkongu, Moskwie, Rzymie, Bonn, Warszawie i Berlinie. Jako specjalista od spraw Europy Wschodniej relacjonował m.in. powstanie Solidarności. Rozgłos zyskał w 1982 r., gdy niezależne, ostre komentarze doprowadziły do wydalenia go ze Związku Radzieckiego. Jest laureatem wielu nagród oraz autorem bestsellerowych książek, w tym wydanych przez REBIS: Największej bitwy, Hitlerlandu i Łowców nazistów